Jeden z członków Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska całe lata frustrował się tym, że prokuratura w jego miasteczku nie zajęła się dyrektorką lokalnej instytucji kultury, która podpisywała listy obecności na posiedzeniu rady gminy za swojego nieobecnego męża – sołtysa. Po co? By ten dostał dietę za obecność.
Wprawdzie uzależnianie wypłaty diety dla sołtysa od obecności na sesji to też zwyczajowe łamanie prawa, ale nie o tym mowa. Mowa o tym, że takie sprawy lokalne pozostają bezkarne nie tylko dlatego, że rzadko ktoś się za nie weźmie. Bo i dlatego, że jeśli już ktoś mówi „nie”, to szanse na karę dla przedstawicielki czy przedstawiciela lokalnej elity są minimalne. Ludzie głupi nie są. Widzą to i utwierdzają się w przekonaniu, że nie ma sprawiedliwości, nic nie warto robić – i tak przegrają.